Według portalu Gazeta Prawna.pl nawet ponad 100 tysięcy polskich internautów może zostać wezwanych do prokuratury w związku z udostępnieniem w sieci kilku polskich filmów.
Całą sprawę zainspirowała niemiecka firma "Baseprotekt", która namówiła kilku polskich producentów filmowych do udzielenia jej stosownych pełnomocnictw. Niemcy wynajęli następnie warszawską Kancelarią prawną Anny Łuczak, która w imieniu producentów filmowych składa masowo w pruszkowskiej prokuraturze rejonowej zawiadomienia o popełnianiu przestępstwa z art. 116 prawa autorskiego, zagrożonego karą ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Po roku trwania tego procederu, nad sprawami pracuje już czterech prokuratorów – każdy zajmuje się jednym filmem.
Prokuratura na podstawie listy IP internautów, dostarczonej przez niemiecką firmę ustala u dostawców internetowych dane personalne posiadaczy adresów, po czym internauci są wzywani do złożenia zeznań.
Następnie Kancelaria pani Anny Ł. , mając wgląd do danych adresowych, znajdujących się w aktach prokuratorskich wysyła do internautów propozycje ugody, o ile zapłacą kwotę w wysokości 550 zł. Ta propozycja jest złudna, ponieważ ewentualne umorzenie postępowania jest zależne wyłącznie od suwerennej decyzji prokuratora.
W całej tej sprawie widać jak na dłoni, że prokuratura jest traktowana instrumentalnie. Jest potrzebna tylko po to, by wydobyć dane internautów, które kancelaria będzie mogła wykorzystać do dalszych działań o charakterze czysto biznesowym.
W końcu ostrzyżenie 100 tysięcy rodaków z 550 złotych daje niebagatelną sumkę 55 milionów.
Czy naprawdę władza popadła w tak skrajny „tumiwisizm” , że nie jest w stanie stworzyć regulacji prawnych uniemożliwiających funkcjonowanie tego rodzaju procederu.
Komentarze