Sprawy przewrotu kijowskiego nie idą chyba zgodnie z przyjętym scenariuszem, skoro jeden z jego prawdopodobnych animatorów, a zarazem najbardziej zaciekły wróg W. Putina wyszedł z cienia i na łamach jednej z litewskich gazet ostrzega świat przed imperialnymi planami Putina, - inwazją na kraje bałtyckie lub Bałkany.
Tego rodzaju wypowiedzi jednego z członków żydowskiej diaspory są bardzo wartościowe z tego głównie względu, że skojarzenie autora z jego traumatyczną intencją, może pomóc mniej zorientowanym obserwatorom życia politycznego w lepszym zrozumieniu kulis ostatnich wydarzeń na Ukrainie.
Warto przypomnieć, że M. Chodorkowski w końcu lat 80 zaczynał od handlu komputerami, by kilka lat później kupić od państwa za udostępnione przez światową finansjerę środki, udziały w firmie Jukos. Najbogatszy wówczas w Rosji Chodorkowski wraz z Niewiezlinem, Lebiediewem, Bieriezowskim, Gusińskim i innymi kompanami, dysponując miliardowymi fortunami (m. in. 8 mld USD pochodziło od Jacoba Rotschilda), zamierzali przejąć kontrolę nad całą rosyjska gospodarką. Korzystali przy tym z aprobaty niedołężnego intelektualnie alkoholika, - Prezydenta Borysa Jelcyna.
W realizacji zaplanowanego procederu przeszkodziła wymienionym śmierć Jelcyna, .... i nowy, nieskorumpowany KGB-ista Władimir Putin.
Putin zrobił po prostu to, co obiecywał naiwnym Polakom solidarnościowy prezydent – Lech Wałęsa, puścił złodziei w skarpetkach. Może nie do końca i nie wszystkich.
Od tego czasu trwa, wspierana przez światowe media, krucjata diaspory przeciw (personalnie !) W. Putinowi, za to, że nie dopuścił do przejęcia za bezcen majątku byłego ZSRR.
A nasz Lech, jak to on, niewiele pamięta ze swoich obietnic lub nie zrozumiał o co chodzi z tym Chodorkowskim i uhonorował go ufundowaną nagrodą, "w uznaniu za cierpienia...". Ot takie „za, a nawet przeciw”.